Na plus jest oryginalność filmu i gra aktorek i na tym plusy się jednak kończą. No może jeszcze dodam, że tak gdzieś do połowy filmu, ta psychologiczna gra intryguje i trzyma w napięciu, ale później jest już tylko gorzej. Ponadto scenariusz robi się strasznie naciągany, np. kiedy pielęgniarka podaje się za pacjentkę przy jej mężu i oddaje mu się, przecież to kpina z widzów, nie możliwe jest, aby mąż (nawet nie widomy) nie rozpoznał, że to nie jego żona. O zakończeniu juz lepiej w ogóle nie wspominać.
Mam takie wrażenie, że Bergman w większości swoich filmów wylewał swoje osobiste lęki, kompleksy i życiowe nie powodzenia (np. utrata wiary, brak umiejętności prawdziwego kochania), zaś masa ludzi dorabia do tego niesamowitą ideologię i okrzykuje niemal kazdy jego film Arcydziełem.
"Mam takie wrażenie, że Bergman w większości swoich filmów wylewał swoje osobiste lęki, kompleksy i życiowe nie powodzenia (...)" czy nie na tym, w jakże dużym stopniu, sztuka właśnie polega?
Jego filmy są arcydziełami, bo są nowatorskie i osobne w środkach wyrazu i poruszanych treściach. Są osobiste i mocne, do tego perfekcyjnie zrealizowane. Tak, masz rację - Bergman opiera filmy na swoich własnych lękach, ale właśnie tak powstaje sztuka. Widzę, że nie miałeś z teorią sztuki wiele do czynienia.