"Królestwo zwierząt" to świetne kino, które wymyka się pacyfikacyjnym skłonnościom widza; to coś więcej niż schemat kina gangsterskiego. Zresztą, nie ma tu żadnych sensacji, żadnych scen
W "Królestwie zwierząt" stary świat nieuchronnie się kończy. Co przyniesie ten nowy, tego nikt nie wie, wiadomo jedynie, że niektórych gestów nie będzie można już w nim powtórzyć. Dawne pomysły na życie, na wychowywanie dzieci, na zarabianie pieniędzy stały się bezwartościowe. W rodzinie Cody – mieszkańców Melbourne, rodzinie złodziei – wszyscy czują, że coś się zmieniło. Obrabianie banków przestało się opłacać, łatwe pieniądze zarabia się już tylko na handlu narkotykami. Jakby tego było mało, policjanci złapali ich trop – biegną za nim z obsesją, agresywnie, tyle że już nie na żadnej smyczy. Stać ich na to, by bez specjalnego powodu w biały dzień strzelić z bliska człowiekowi w głowę; stać ich na to, by celować w plecy.
Oczywiście, najbardziej martwi się matka, pani Smurf, kobieta czuła i bezwzględna. Jej najstarszy syn, Pope, nieustannie musi chować się przed policją; średni, Craig, albo wciąga biały proszek, albo go rozprowadza; najmłodszy zaś czuje, że jego "życie jest gdzie indziej". Jest jeszcze Baz, ale Baz nie należy do rodziny, jest tylko przyjacielem Pope’a, jego wspólnikiem. Jemu najłatwiej zacząć nowy rozdział, a to dlatego, że stoi z boku, potrafi się od tych ludzi uwolnić. Inną sprawą jest, czy wychodzi mu to na zdrowie.
J, 17-letni chłopak, kuzyn braci Codych, syn ich siostry, przez całe swoje życie nie musiał mierzyć się z rodziną, matka trzymała go z daleka od nich. Teraz już jej nie ma – przyjęła zbyt dużą dawkę narkotyków podczas oglądania teleturnieju. Od tego w ogóle zaczyna się film – tak mocnego otwarcia dawno nie widziałem. Gdy do obskurnego mieszkania przybywają sanitariusze i pochylają się nad rozwalonym na kanapie sztywnym ciałem matki, J zachowuje się, jakby nic się nie stało, jakby w ogóle go tam nie było – spokojnie trzyma w ręku pilota i gapi się w ekran. Tyle że nie jest to spokój, ale strach, strach przed tym, co niedługo nastąpi, i przed resztą rodziny Codych, jedynymi bliskimi, jacy mu zostali.
J trafia do ich domu, wchodzi w świat bezlitosny, agresywny, zarządzany jednakże również przez strach – strach przed konsekwencjami, jakie niesie za sobą życie na marginesie społeczeństwa, poza prawem. Z miejsca zaczyna dziać się coraz gorzej. Policja coraz mocniej zaciska krąg.
Można by tę fabułę inaczej opisać, krótko i efektownie, na przykład tak: "Królestwo zwierząt" opowiada o grupie gangsterów, których ścigają bezwzględni policjanci. Jednakże to jednozdaniowe streszczenie, choć prawdziwe, nie mówiłoby nic o wyjątkowości australijskiego filmu. "Królestwo zwierząt" to świetne kino, które wymyka się pacyfikacyjnym skłonnościom widza; to coś więcej niż schemat kina gangsterskiego. Zresztą, nie ma tu żadnych sensacji, żadnych scen widowiskowych napadów, niekończących się pościgów. Jeśli broń w ogóle wypala, to skutecznie. Żadnego uciekania przed gradem kul, przeładowywania dziesiątego magazynka. Pada strzał, a zaraz potem pojawia się mokra plama krwi i trup. Żadnej romantycznej gorączki. Niekończąca się demitologizacja, jedynie chłodny opis prymitywnych ludzi, ich prymitywnych zachowań, pożałowania godnych kodów i kodeksów.
Chłodny i bezlitosny film Michôda, opowiedziany w hipnotycznym rytmie, który budują liczne sceny kręcone w zwolnionym tempie, bez słów, tylko z podkładem muzycznym, ukazujący ludzi odpychających, przykrych, nieprzeniknionych, nie wiedzących nic o sobie, nie panujących nad emocjami jest wykładnią darwinizmu społecznego, opowieścią o tym, że to prawa natury rządzą w społeczeństwie, że wygrywają tylko ci, którzy potrafią się najlepiej przystosować, są najtwardsi.
Jedyną strukturą, która próbuje jakoś stawić opór zasadzie rządzącej światem, jest w "Królestwie zwierząt" rodzina. Tyle że Michôd pokazuje ją od jak najgorszej strony. Jego film jest bowiem tak naprawdę współczesną tragedią o pułapce, jaką jest rodzina, zabierająca człowiekowi niewinność, wyniszczająca go, będąca jednak formą, od której nie można uciec, bo poza nią jest już tylko pustynia.
1106
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu